Historia klubu

Historia KS Świteź Wiązów

Dzisiaj trudno odtworzyć w detalach historię klubu, szczególnie tę z pierwszych lat powojennych. Oficjalnie przyjmuje się że Klub przyjął nazwę "Świteź" w roku 1949. Wcześniej klub nosił nazwy: OM Tur(Organizacja Młodzieżowa Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych), Spójnia i Sparta. Nazwy te miały swoje polityczne uzasadnienie. Władza od początku patrzyła wszystkim na ręce.Nie zachowały się żadne dokumenty z tego okresu, chociaż takowa dokumentacja swego czasu istniała. Natomiast wiadomo, że założycielem i pierwszym prezesem Klubu był Leopold Benroth, który przybył ze Lwowa. Świadczy o tym fotografia drużyny występującej pod nazwą pod nazwą OM TUR z roku 1948, gdzie obok niej stoi Leopold Benroth wymieniony na opisie zdjęcia jako prezes. Przybył on do wiązowa w sierpniu 1945r. i od razu włączył się w organizowanie piłkarskiej drużyny. Nazwa "Świteź" również pochodzi ze Lwowa, gdyż istniał tam mały klub piłkarski o takiej nazwie. Leopold Benroth "zapożyczył nazwę ze swojego rodzinnego miasta, powodowany niewątpliwie względami sentymentalnymi, jak i dając młodzieży patrona z patriotyczną przeszłością. W jednym z opracowań o Orlętach Lwowskich jest wymieniony udział młodzieży z klubu "Świteź Lwów w obronie swego miasta w 1939 roku. Nie bez znaczenia był również fakt, że zasiedlający gminę Wiązów repatrianci pochodzą z Kresów, w tym z okolic Lwowa.

Sportowa droga

Zespół zaczynał swój start w rozgrywkach od klasy C (dawniej była jeszcze klasa D). Prezes Benroth z początkiem lat pięćdziesiątych ściągnął z Brzegu swego krajana, byłego zawodnika Polonii Lwów, trenera Dojczmana, który został szkoleniowcem wiązowskiej drużyny. To on wprowadził wiązowian w roku 1957 po raz pierwszy do klasy B. Przełomem był rok 1971, kiedy szefem klubu został Michał Kołodnicki. Organizacyjnie uporządkował on sprawy klubu po swym poprzedniku Julianie Różyckim, który w pewnym momencie zawiesił działalność klubu. Tylko zdecydowane działanie niektórych piłkarzy na czele z Józefem Bełtaczem nie doprowadziły do jego całkowitego rozwiązania. Do zespołu grającego w klasie C powrócili piłkarze, którzy kontynuowali kariery sportowe w Orle Kalinowa. Paradoksalne, że właśnie z tym zespołem Świteź stoczyła decydujący (trzeci) pojedynek w 1973 roku o awans do klasy B wygrany przez wiązowian 3:0 (bramki Mieczysława Wilka) na neutralnym boisku w Oleśnicy Małej. Następcą Kołodnickiego od którego prezesury zaczął się marsz w górę zespołu seniorów został Edmund Dziekan. W sezonie 1978/79 Świteź wywalczyła swój pierwszy awans do A klasy, by za trzy sezony zagościć w klasie okręgowej. Trenerem w obu przypadkach był świetny szkoleniowiec z Oławy Ryszard Ciemniewski, który sam był doskonałym zawodnikiem. Jednak w drugim sezonie drużyna z różnych przyczyn została wycofana z rozgrywek i ponownie grała w A klasie. Na początku roku 2000 klub przejęli działacze z Wrocławia, którzy dużo obiecywali a po dwóch latach "spasowali". Do kierowania klubem powrócili rodzimi działacze i w sezonie 2007/2008 Świteź ponownie rozpoczęła rozgrywki w klasie okręgowej. W sezonie 2008/2009 awans do klasy okręgowej wywalczyła również drużyna juniorów starszych, ale z uwagi na niepełny skład zadecydowano o niezgłaszaniu jej do rozgrywek w wyższej klasie, stawiając na zespół juniorów młodszych.

Praca pozasportowa

Ważną sprawą w klubie w niektórych latach była działalność wychowawcza. Działacze dopytywali się w szkole o wyniki w nauce. Jej poziom też miał wpływ na występy na boisku. "Podpadnięty" uczeń najpierw musiał "podciągnąć" się w nauce, by móc zgrać w meczu. Liczne spotkania integracyjne, organizacja w czasie przerw meczowych zabaw i konkursów dla dzieci przyciągały na stadion całe rodziny (lata 70/80). Niezapomnianą przez wielu mieszkańców miasta i gminy była organizacja wielkiej imprezy z okazji XXX - lecia klubu na przełomie czerwca i lipca 1979 roku. Przebiły ją dopiero obchody Święta Wiązowa. W ostatniej dekadzie zorganizowano trzy spotkania z okazji Dnia Piłkarza (10 września - dzień zdobycia złotego medalu olimpijskiego w Monachium - 1972 rok), w których uczestniczyli również byli i obecni piłkarze i działacze.

Gospodarze i baza klubu

Opiekę nad sprzętem zawodników i przygotowaniem boiska do gry sprawowali gospodarze klubu. Było ich wielu, ale kilku na trwałe wpisało się w historię klubu. Pierwszymi byli: p. Ingram i Ksawery Lichota. Później rolę tę pełnił Władysław Jędrzejewski, który podobnie jak Franciszek Mikuszewski, z racji swego fachu naprawiał również obuwie zawodników. P. Franciszek był szczególnie lubianym gospodarzem, gdyż na zakończenia sezonu fundował drużynie pieczonego barana. Potem gospodarzem był Edward Karaś. Przez długie lata majątkiem klubu zarządzał Henryk Góźdź. W późniejszych latach na dłużej zadomowił się w klubie Marek Wojtowicz, a od roku 2002 roku pełni Paweł Bieniek. Od początku istnienia klubu pomieszczenia na sprzęt stanowiły przypadkowe często zrujnowane jak równie często zniszczone pomieszczenia. W pierwszych latach za szatnię służyły drewniane pawilony wybudowane jeszcze przed wojną na terenie basenu. Potem szatnie mieściły się w lokalu domu na rogu ul. 1 Maja i Placu Wolności, oficynie przy ul. Armii Ludowej 6, sprzęt był też przechowywany w pomieszczeniach ówczesnych gospodarzy: Edwarda Karasia i Franciszka Mikuszewskiego. Za szatnię służyło też pomieszczenie w sali byłego kina. Następna tułaczka to lokal w budynku przy ul. 1 Maja (przy wejściu do piekarni). Z końcem lat siedemdziesiątych klub przeniósł się do znośnego już pawilonu po byłej księgarni. Salę podzielono na dwie części: szatnie i salkę zebrań i spotkań. Na wyposażeniu sportowej świetlicy był telewizor, przy którym zawodnicy oglądali wspólnie mecze i obstawiali wyniki. Dla relaksu można było pograć w "piłkarzyki". Obok stanęła tablica informacyjna, w której już w poniedziałek rano można było przeczytać relacje z niedzielnego meczu redagowane przez Wiesława Mrówkę.

Szatnia dawniej, później sklep spożywczy, obecnie budynek rozebrany

Zmorą często ubłoconych zawodników było umycie się po meczu. Od pierwszych lat robiono to w pobliskiej Młynówce. Dopiero ówczesny prezes Mieczysław Wilk sprowadził drewniane zużyte barakowozy, zakupiono plastikowe miski i można już było umyć i przebrać się pod dachem. Staraniem szefa Świtezi udało się wtedy zamontować kilka lamp oświetleniowych, urządzić mini parking, utwardzić drogę dojazdową od strony ul. Biskupickiej. W latach dziewięćdziesiątych gmina zakupiła blaszane kontenery. Przełom nastąpił w roku 1995, kiedy to za prezesury Piotra Proroka wybudowano szatnię. Wprawdzie ciasna, ale jest gdzie się umyć i przebrać. Wiosną 2006 roku wycięto roznocę wzdłuż zachodniej linii boiska stare, grożące niebezpieczeństwem topole, a później dokonano modernizacji samego stadionu (poprawiono trybuny, Boisko zostało odgrodzone od kibiców). W najbliższych latach ma być opracowany projekt techniczny na zagospodarowanie terenów leżących przy drodze do stadionu (od ul. Daszyńskiego - na wysokości młyna do "basenu"). Mają tam powstać między innymi obiekty rekreacyjne w tym kort tenisowy. 

marzec 2006 – szpaler topól na zachodniej części boiska

Wycinka...

Finanse klubu

Finansowanie klubu od początku opierało się wyłącznie na organizowaniu zabaw z których dochody stanowiły podstawy budżetu klubu. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych do kasy klubu wpływały też niewielkie dotacje z rodzimych zakładów. Od około 15 lat klub finansowany jest z budżetu gminy (szczególnie w ostatnich latach za burmistrzowania Henryka Ożarowskiego pomoc ta wydatnie wzrosła) i sponsorów. Szczególnie hojni byli i są: Stanisław Dunaj i Zbigniew Jędryczek. Ponadto pomocą materialną zawsze służyły firmy Macieja i Piotra Idczaków oraz Franciszka Tyrpy.

Rodzinny klub

Przez boisko Świtezi" przez ponad 60 lat przewinęło się kilkaset młodych ludzi. Obecnie gra już trzecie pokolenie. Śmiało można powiedzieć, że to klub rodzinny. W latach pięćdziesiątych grało między innymi trzech braci Rygli (Ryszard, Jan, Wiesław), potem trzech braci Jadachów (Ryszard, Wiesław, Jan), trzech braci Kukawskich (Zbigniew, Bogdan, Wiesław),dwóch braci Wilków (Mieczysław i Józef) i ich synowie (Radosław, Jacek, Piotr), dwóch braci Dudków (Jerzy i Andrzej) i później syn tego ostatniego, Bartek. Klasycznym przykładem jest rodzina Budnych - w jednych latach w bramce Świtezi występowali bracia Stanisław i Józef Budny. Później piłkarskie tradycje kontynuowali synowie Józefa, Bogdan i Zygmunt, a teraz po murawie biegają synowie Bogdana (a wnuki Józefa) Marek i Wojciech.

Rodzinny klub. Po dziadku Józefie i ojcu Bogdanie w Świtezi gra już trzecie pokolenie Budnych - synowie Bogdana - Wojtek (z lewej) i Marek Budny

Wybitni prezesi

Leopold Benroth - założyciel i pierwszy prezes klubu. Funkcję tą objął w roku 1949 do końca dwuletnich wtedy kadencji czyli do roku 1951 włącznie. Sternikiem klubu był jeszcze w latach 1956 - 1959 i 1962 - 1963. Nawet nie pozostając "naczelnym wodzem" czynnie włączał się do pracy w zarządzie pozostając jego członkiem. Cieszył się ogromną charyzmą wśród zawodników, którzy darzyli go szacunkiem, chociaż wymagał od nich dyscypliny. Pamiętajmy z jakim pokoleniem młodych ludzi miał do czynienia. W ogromnej większości była to młodzież pochodząca z kresów, niewykształcona, mająca pod dostatkiem obowiązków w rodzinnych gospodarstwach swych rodziców. Przecież to byli podobnie jak on, repatrianci, którzy musieli się przystosować do nowego miejsca zamieszkania. Jedyną rozrywką był sport, a konkretnie uprawianie piłki nożnej w powstałym klubie o nazwie "Świteź", która pan Leopold zapożyczył od lwowskiego klubu o tej samej nazwie. Być może to Lwowianie zainspirowani jeziorem Świteź opisanym przez A. Mickiewicz dla patriotycznej tradycji nazwali tak swój klub. Prezes Benroth doskonale współpracował z wiązowską szkołą (mieściła się w b. fabryce obuwia), a jej kierownik Jarosław Olejnyk "wyłapywał" szkolne sportowe talenty i odsyłał je pod kuratelę Świtezi, a konkretnie pod surowe skrzydła trenera Dojczmana (lwowianina), którego Benroth ściągnął ze Stali Brzeg. Leopold Benroth urodził się w 1915 roku we Lwowie. W sierpniu 1945 roku wraz z rodziną w ramach repatriacji został skierowany do Bytomia. Tu po kilkudniowym koczowaniu na dworcu podjął decyzję o wyjeździe na Ziemie Odzyskane (tak wtedy nazywano m. in. Dolny Śląsk). Szukając miejsca pracy w swoim zawodzie drukarza trafił do Wiązowa, gdzie w rynku istniała jeszcze przedwojenna drukarnia (Niemcy wydawali w niej dwie gazety lokalne). Ówczesne władze mu ją przekazały. Jednak lokal okazał się zbyt mały i po pewnym czasie, chcąc stworzyć drukarnię z prawdziwego zdarzenia po staraniach przydzielono mu duży lokal przy ul. Ząbkowickiej 9 w Strzelinie. Kierownikiem tej drukarni był do roku 1980. Od początku starał się opiekować swoimi zawodnikami. To on zatrudnił w drukarni Stanisława Budnego, Stanisława Bugryna, Czesława Zańkę oraz pracownika klubu Stefana Czarnego. Całą swoją młodość poświęcił działalności w "Sokole" Lwów. Tam narodziła się miłość do sportu, którą przeniósł do Wiązowa. Dlaczego nie zabrał do niego nazwy "Sokoła" lecz wybrał "Świteź"? Być może zdecydowały względy patriotyczne. Młodzież z lwowskiej "Świtezi" brała udział w obronie Lwowa w 1939 roku. To doskonały wzór do naśladowania przez kolejne pokolenia wiązowskich piłkarzy. Zmarł w styczniu 1981 roku, a na jego pogrzebie byli obecni ówcześni przedstawiciele władz klubu, oraz grona jego dawnych współpracowników i kibiców.

Na zdjęciu Leopold Benroth za nim członek zarządu Piotr Chomont, tyłem kierownik drużyny Paweł Brandys i skarbnik Tadeusz Cisowski - zdjecie z 22.06.1952 roku.

Lata odbudowy

Michał Kołodnicki - prezes klubu w latach 1971 - 1973. Sam nie kopał czynnie piłki, podobnie jak jego dwaj młodsi bracia, którzy jak on byli oddanymi działaczami klubu. Znany z organizacyjnej ikry został poproszony do ratowania klubu. Była to trafna decyzja jego kolegów, oddanych działaczy, którzy jednak w p. Michale widzieli szefa Świtezi. To był najsłuszniejszy pod każdym względem wybór. Oto jak sam wspomina tamte lata:

- Z początkiem 1971 roku klub był w rozsypce. Część zawodników wybrała grę w C - klasowym Orle Kalinowa. W sierpniu tego roku poproszono mnie o włączenie się w jego odbudowę. Skrzyknąłem wokół siebie działaczy, o których wiedziałem, że są w całości oddani Świtezi. Byli to między innymi: Mieczysław Fedak, Feliks Kurzelowski, Tadeusz Podhala, Stanisław Kulicki, Stanisław Bojdo, Maciej Idczak, Leonard Orłowski, który jednocześnie objął obowiązki trenera. Niezwłocznie zwołaliśmy zebranie wyborcze , na którym powierzono mi funkcję prezesa. Młodemu wtedy Mitkowi Wilkowi, utalentowanemu piłkarzowi Juvenii i Lotnika Wrocław, zaoferowałem pracę w zamian za przejście do Świtezi. Po moim wyjeździe do Strzelina stery klubu przejął Edmund dziekan. Pozostała mi jednak wielka satysfakcja, że praca organizacyjna za mojej kadencji zaowocowała ponownym awansem drużyny do klasy B. Klub znowu "stanął na nogi".

Kadencja sukcesów

Mieczysław Wilk - prezes w latach 1978 - 1986. Postać nietuzinkowa. To za jego prezesury klub osiągnął największe sukcesy. Historyczne pierwsze awanse do klasy A w roku 1978 (trener Zakrzewski) i rok 1982 awans do klasy okręgowej (trener Ryszard Ciemniewski). Jeszcze w latach dwutysięcznych pełnił funkcję członka zarządu (m. in. wiceprezesa). Mówi Mieczysław Wilk:

- Za nim zostałem działaczem Świtezi wcześniej byłem jej zawodnikiem. Grę zaczynałem w Juvenii Wrocław w roku 1968, z którą wywalczyłem awans do klasy okręgowej juniorów w sezonie 1969/70. Kończąc wiek juniora przeniosłem się do Lotnika Wrocław. Odbudowujący, będącą w rozsypce "Świteź", ówczesny prezes Michał Kołodnicki, złożył mi ofertę pracy i przejście do Wiązowa. Zaczynałem w klasie C, potem klasa B i upragniony, po raz pierwszy w historii klubu awans do klasy A. Awans wywalczyliśmy po decydującym (niesłusznie powtórzonym meczu), wygranym meczu z Polonią Środa Śl. Jednak po wypadku samochodowym jesienią 1978 roku musiałem zaprzestać występów na boisku. Grałem na pozycji rozgrywającego i pełniłem funkcję kapitana zespołu. Po zakończeniu czynnej gry zająłem się pracą szkoleniową, głównie z młodzieżą, z którą podobnie jak wcześnie trener Ryszard Baran osiągałem dobre wyniki. Zawsze uważałem że musi istnieć ciągłość pracy - trampkarze, juniorzy. Bo skąd potem wziąć następców do pierwszego zespołu? W grudniu 1978 roku zostałem prezesem klubu, którą funkcję pełniłem do 1986 roku. Potem jeszcze działałem w zarządzie jako wiceprezes 1989 - 1993. Za mojej prezesury stawiałem na rodzinną atmosferę na meczach piłkarskich. W czasie przerw organizowaliśmy konkursy dla dzieci, a nagrodami były słodycze od sponsorów. Za moich lat klub utrzymywał się głównie z organizacji zabaw. Największym moim przedsięwzięciem i kolegów - działaczy była organizacja 30 - lecia klubu na przełomie czerwca/lipca 1978 roku. Zaprosiliśmy na spotkanie wszystkich żyjących byłych piłkarzy i działaczy klubu z całego kraju. Nie zawiedli. W spotkaniu uczestniczyli m. in.: pierwszy prezes Leopold Benroth, przewodniczący Rady Wojewódzkiej LZS, naczelnik gminy Aleksander Dominiczak. Nie zabrakło również imprezy plenerowej (festynu) dla mieszkańców. Obecnie jestem na sportowej emeryturze, ale uważnie obserwuję co się w klubie dzieje. Nie ukrywam, że odczuwam pełną satysfakcję z okresu mej gry i działalności w klubie "Świteź". W nim zostawiłem swoje najpiękniejsze lata.

Mieczysław Wilk podczas prowadzenia treningu na sali gimnastycznej

Wspomnienia piłkarzy

Roman Mrozowski - najstarszy z byłych piłkarzy, z którym udało się na porozmawiać (rocznik 1925). Pochodzi Borysławia. Wraz z dwójką kolegów Czesławem Brają i Kazimierzem Kalickim w roku 1947 zasilił szeregi piłkarskiego klubu OM TUR Wiązów (późniejsza "Świteź"). Piłkę kopał jeszcze w Borysławiu w tamtejszym "Strzelcu". W tym mieście były jeszcze inne kluby: żydowski "Kadimach" oraz "Tur" i "Biali". Był za młody do seniorów więc grywał w drużynie juniorów.

- Prezesem klubu był Leopold Benroth. W tamtych czasach trudno było o transport. Na mecze (do Kondratowic, Grodkowa, Oławy, Brzegu, Strzelina) woził nas dawny pilot, pan Błaszczyk, który miał własny samochód. Jak nie było auta trzeba było podróżować traktorem. Na przeszkodzie kontynuowania kariery "stanęła" młoda żona, która zażądała (nie bez powodu) jednoznacznego wyboru. Wybrał żonę. Był także inny powód. Pewien funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa zaproponował mu grę w Strzeliniance. Bałem się kontaktów z ubekami i odmówiłem - wspomina Roman Mrozowski.

Stanisław Budny 

- Byłem uznawany za niezłego bramkarza w szkolnej drużynie szczypiorniaka. Ówczesny kierownik szkoły Jarosław Olijnyk zainteresował moją osobą prezesa Świtezi Leopolda Benrotha. Zaczynałem od juniorów. Potem awansowałem do pierwszego składu. Występowaliśmy w klasie C (była jeszcze klasa D).Ówczesny trener Dojczman (były zawodnik Polonii Lwów) zdrowo dawał nam "w kość". Jako bramkarz miałem oddzielne ćwiczenia, które wymagały ogromnego wysiłku. W roku 1957 wywalczyliśmy upragniony awans do klasy B. W 1959 roku zostałem powołany do wojska i w tym czasie broniłem barw A - klasowych Łużyc Lubań. W Świtezi zastąpili mnie na przemian mój brat Józek i Zbyszek Teneta. Po powrocie z wojska grałem jeszcze dwa lata w macierzystym klubie. Pamiętny mecz to spotkanie z silnym Kwarcytem Jegłowa, w którym do przerwy prowadziliśmy 11:0! Na drugą połowę goście nie wyszli już na boisko.

Mieczysław Łukijańczyk

- Do Świtezi trafiłem jesienią 1957 roku ze Śląska, gdzie grałem od najmłodszych lat w Górniku Mikulczyce (obecnie Sparta Zabrze). Z drużyną trampkarzy i później juniorów tego klubu wywalczyliśmy mistrzostwo Zabrza. Tym samym miałem swój udział w awansie drużyny tego roku do klasy B. Obok Jurka Waszkiewicza byłem najskuteczniejszym strzelcem. Powiedzenie jednego kibica "Łukijańczyk w uliczkę wzięło się stąd, że było to jedno z moich ulubionych zagrań pomiędzy dwóch obrońców rywala, gdzie na piłkę czyhał już Jurek. On kończył niemal zawsze skutecznie takie zagranie. Grałem na pozycji prawego łącznika. Po trzech latach gry w Wiązowie przeniosłem się do Piasta Brzeg, a później "wyemigrowałem" na Pomorze gdzie zakończyłem karierę.

Stanisław Bugryn

- Mieszkałem na ul. Biskupickiej i do moich chłopięcych obowiązków należało wypasanie krów również w pobliżu boiska. podpatrywałem trenujących zawodników i połknąłem bakcyla futbolu. Gdzieś zdobyłem tzw. skórzany płaszcz piłki, a za dętkę posłużyła dętka od koła do roweru. Ojciec narzekał "tylko balon i balon". I kiedyś podenerwowany, że czegoś nie zrobiłem w obejściu pociął mi moją piłkę siekierą. Ale kiedy zacząłem już występować na boisku przychodził z zadowoleniem na mecze. Do pierwszego zespołu trafiłem całkiem przypadkowo. Po jednym z pochodów 1 - majowych w roku 1952 Świteź miała zagrać ze Strzelinianką. Z braku pełnej kadry seniorów powołano mnie. Wygraliśmy, a ja strzeliłem dwie bramki. I tak po tym meczu na stałe zadomowiłem się w zespole seniorów. Nasze prestiżowe spotkania to mecze z Kwarcytem Jegłowa, Olavią Oława, Strzelinianką. Ponieważ te dwa ostatnie kluby były faworyzowane przez DZPN trener Benroth "załatwił" przeniesienie Świtezi do grupy kłodzkiej (był to przełom 50/60 lat). Podróż na drewnianych ławkach zdezelowanym Starem nie należała do przyjemności. Znaczące zapamiętane przeze mnie spotkanie to mecz ze Śląskiem Wrocław, który przegraliśmy na wyjeździe 2:3, natomiast u siebie to my byliśmy górą. W latach 1954 - 1957 odbywałem służbę wojskową, ale po powrocie z niej zagrałem jeszcze kilka spotkań dających nam awans do klasy B.

Zbigniew Teneta

Za nim stanął w bramce trenował kolarstwo. Podczas kursu instruktorów kolarstwa zapoznał się z ówczesnym mistrzem Polski na torze Józefem Grundmanem. Na torze na Poświętnym we Wrocławiu wykręcił taki czas, że zaskoczony Grundman zaproponował mu przeniesienie do Łodzi (z zapewnieniem pracy i mieszkania). Pozostał, bo nie chciał opuszczać rodziców. Trenował na drewnianym torze w Brzegu (był taki wokół stadionu). W podstawówce bronił w szkolnej drużynie szczypiorniaka, gdzie wypatrzył go prezes Benroth. I tak z czasem stanął w bramce Świtezi. Karierę zakończył w 1965 roku.

- Jak nie było wyścigów uganiałem się za piłką, bo grałem także w polu. Świteź grała wtedy w grupie wałbrzyskiej, wyjazdy były dalekie: Kłodzko, Ząbkowice Śląskie, Kąty Wrocławskie. Ponieważ do ostatniej miejscowości prowadziła bardzo dobra droga (tzw. autostrada) jechałem rowerem za ciężarówką z kolegami z drużyny. Podobnie z powrotem. Bywało, że rano na treningu przejechałem 100 kilometrów, a po południu stawałem w bramce. To było przywiązanie i poczucie że reprezentuje swój klub - Świteź. Długo nie mogłem się pogodzić, że puściłem "farfocla" w meczu z Moto - Jelcz Oława. Jeszcze dziś ta sytuacja staje mi przed oczyma. Po meczu przeciw Polonii Wrocław otrzymałem propozycję (w ubikacji), by przenieść się do wrocławskiego klubu. Żachnąłem się "Panie, co pan, przecież ja gram i będę grał w Świtezi!" Nie żałuję swoich młodzieńczych lat. Było biedniej, ale byliśmy ambitniejsi. Dzisiejsza młodzież łatwo zniechęca się niepowodzeniem. A przecież sport uczy walki, niepoddawania się. Te cechy zdecydowanie przydają się w życiu.

Zdzisław Kobyłka

- Grę w Świtezi rozpocząłem w zespole juniorów w formacji obrony. W zespole razem ze mną grali wtedy m. in. Kazik Wojnowski i Janek Jadach, który pełnił rolę kapitana. Gdy do drużyny doszli Tadek Maszczak, Bogdan Kluzek, Janek Karpiński, Janek Kuczer mieliśmy już mocną "pakę". Mieliśmy prawie pewny awans do okręgówki, ale z nieznanych mi oficjalnie przyczyn na ostatni mecz nie pojechaliśmy. Szybka razem z Tadkiem Maszczakiem awansowałem do pierwszego zespołu. Zadebiutowałem w klasie B w meczu ze Ślęzą Wrocław, który przegraliśmy wysoko, bo 1:9. Pilnowałem wtedy Wanata, reprezentanta kadry młodzieżowej Polski, który w przerwie meczu powiedział, żebym się nie obawiał faulu z jego strony. Graliśmy z Tadkiem obok takich wyg Świtezi jak: M.Łukijańczyk, J. Waszkiewicz, R. Jadach, M. Bąkowski. Niestety, kontuzje uniemożliwiły mi rozwój dalszej kariery sportowej i musiałem dość wcześnie zawiesić buty "na kołku".

do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości